niedziela, 7 sierpnia 2011

Powrót do kraju


Wieczorem spotykamy się wszyscy na placu obok opery. Zajadając szaszłyki i pijąc piwko dyskutujemy na tysiąc tematów do prawie 1:00 w nocy. Żegnamy się później i po 2:00 zbieramy się z Sylwkiem na lotnisko. Idzie wszystko sprawnie aż do momentu, gdy pasażerowie weszli do samolotu. Zaczęło się jakieś zamieszanie między obsługą lotniska a załogą samolotu. Czas płyną, upał w samolecie wprowadzał ludzi w stany bliskie omdlenia, nie mówiąc już o dzieciach, które w tej dusznocie panującej w samolocie płakaly. Stewardesy rozdawały wode, ale mało to pomagalo. Nagle odzywa się glos kapitana przepraszajac za opoznienia z powodu "niekompetencji pracowników lotniska Duszanbe"... Jeden Tadżyk z obsługi lotniska nawet chciał aby wszyscy opuścili samolot ale kapitan się temu sprzeciwil. Wreszcie startujemy!

No i to właściwie tyle. Bagaż doleciał. Pedzimy teraz pociągiem do Poznania i tak przygoda się kończy.
Podczas wyprawy udało nam się jako pierwszym ludziom:
-wyjsc na zachodni lodowiec doliny Rog na wysokosci 4000mnpm (nazwaliśmy go Lodowiec Polaków)
-wytyczenie nowej drogi kuluarem a później granią lodową na zachodniej ścianie Piku 5430, nazwanego przez nas Pik Rog.
-zdobycie w zachodniej grani szczytu pośredniego o wysokości 4900mnpm, nazwanego przez nas Mały Rog
-stworzenie unikatowej i bogatej dokumentacji zdjęciowej rejonu, w tym pasma turkiestańskiego od poludnia oraz całej doliny Rog, wraz z otaczającymi szczytami

Samą akcję górską skrócił groźnie wyglądający upadek Sylwka, który szczęśliwie zakończył się tylko drobną kontuzją. Dzięki temu mogliśmy jednak poznać Tadżykistan również od niewspinaczkowej strony.

Wielkie dzięki dla Rustama, który jest wielki i pomógł nam wielokrotnie w wielu sprawach. Dzięki Stary!!! Podziękowania również dla naszego kierowcy Lutfulo z którym razem na górskich drogach spędziliśmy w sumie prawie 40 godzin. Dzięki też dla Piotrka Fijałkowskiego za pomoc przy wrzucaniu postów na bloga.
No i dla Sylwasa za te niesamowite trzy tygodnie!!!

W najbliższych dniach postaram się obrobić trochę z 12Gb zdjec i filmow i wrzucic je do netu. Z Sylwkiem też opracujemy materiały z eksplorowanego przez nas rejonu Zerawszan aby udostepnić je na forach górskich dla szerszego wykorzystania.

To tyle. Adios pomidores!

sobota, 6 sierpnia 2011

Ostatni dzien w Tadzykistanie

Poranek pelen nadziei. Lece do toalety i... niestety. Kuracja wczorajsza nie pomogla. Po sniadaniu idziemy do muzeum antycznego. Tu ciekawostka - buty zostawia sie na zewnatrz i zwiedzanie odbywa sie na bosaka. Glowna atrakcja jest wielki lezacy Budda (sama stopa ma 2 metry!). To unikat gdyz podobne tego typu posagi Buddy zostaly w Afganistanie zniszczone przez talibow.
Rustam zaprasza nas na obiadek. Idziemy senni do taksowek. Wybierac nalezy te ktore stoja w cieniu. Ale i tak po wejsciu patrze w aucie na wskaznik temperatury ktory pokazuje 50,5C... Prezydent zaleca pozostawanie w domu w takie upaly, ktore usypiaja juz i tak spowolnione przez Ramadan miasto.
Pakujemy sie, dzis po 2:00 w nocy bedziemy zbierac sie na lotnisko. Troche gratow zostawiamy lokalnym alpinistom, ktorzy nie cierpia na nadmiar sprzetu.
Zbieramy sie zaraz pozegnac z przyjaciolmi i pozegnac to niesamowite miasto...

Gissar

Po poludniu wybralismy sie do Gissar. Jechalismy tradycyjnie z naszym kierowca Lutfulo oraz wspolnie z poznanymi poprzez Rustama Polakami pracujacymi dla Czerwonego Polksiezyca.
Za czasow emiratu w Bucharze twierdza jeszcze w XVIII wieku byla letnia rezydencja emira. Do dzis robi spore wrazenie. Pod drugiej stronie placy stoja rowniez do dzis dwie medresy, czyli po naszemu szkoly.
W medresach poza Koranem wykladano przede wszystkim prawo i nauki scisle. Po obejrzeniu wszystkiego jedziemy kawalek dalej na fantastyczne jedzenie. Siedzielismy zawieszeni nad potokiem nad ktorym roslo potezne, najwieksze jakie widzialem w Tadzykistanie, drzewo.

Po powrocie do Duszanbe kupujemy z Sylwkiem troche srodka zabijajacego bakterie :-) Od dobrego tygodnia mamy ostre problemy zoladkowe, ktore pomimo wielokrotnych kuracji w/w srodkami plus tradycyjne leki nie ustepuja. Zwalamy sie do Rustama i rozpoczynamy kolejna probe leczenia.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Zaskakujacy Iskandarkul czyli z niedzwiedziami oko w oko







Hmm, od czego tu zaczac? Chyba od smieci i podejscia Tadzykow do tak przez Tadzykow chwalonej tadzyckiej przyrody. Wywalanie pustych butelek i smieci przez okno jadacego samochodu to norma niestety. Wywalanie pustych butelek i smieci za siebie lub do pieknego jeziora Iskandarkul to tez standard. Podobnie jak wjechanie autem do jeziora i mycie go. Auto rzecz jasna sie zakopalo w wodzie i woda zaczela sie lac do srodka. Drugi dziarski Tadzyk chcac wyciagnac swoim jeepem nieszczesnika dal popisowy numer i sam sie zakopal... Walczylismy wszyscy z godzine aby oba auta uratowac. Zaprzyjazniam sie z Rosjanami. Fajni ludzie. Wskakujemy co chwile do wody ochlodzic sie ale ze woda ma ok 15C to po przeplynieciu 10 metrow trzeba szybko wracac do brzegu - lodowato!

Jak tylko slonce schowalo sie za gory ruszylismy wokol jeziora. Szlo gladko. Dotarlismy po godzinie do willi prezydenta Tadzykistanu. Przy domu ladowisko dla helikoptera. Estetyka taka sobie, taka nieudana miniaturka Bialego Domu. Postanowilismy wprosic sie na herbate :-) Prezydenta nie bylo i ochrona nudzila sie jak mopsy wiec napoili nas czym mieli, pogadalismy i ruszylismy dalej.
Krajobrazy kapitalne. Mimowolnie z Sylwkiem gadamy o ksiazkach Karola Maya gdyz otoczenie przypomina wlasnie takie "gory z westernow".
Odnalezlismy most przez rzeke Sarymag i dalej juz wsrod niskiego las zaczely nas scigac tysiace komarow. Rozpalilismy wiec ognisko nad brzegiem aby je troche odpedzic. Pozniej tylko zimne piwko i pieczenie chleba. Magicznie bylo. Noc cudownie gwiezdzista. Chyba nigdy nie przestane sie tym zachwycac...

Rano wstalismy juz o 5:00 aby dalsza trase pokonac zanim slonce na dobre wstanie. I pograzalismy sie w coraz wiekszej dziczy - dolinie Seribiegol. Sylwek juz wczesniej mowil ze w nocy slyszal obok nas te glosy (spalismy bez namiotu tylko w spiworach) i wspolnie zbagatelizowalismy je mowiac ze to krowy. Nagle jednak ok 50 metrow przed nami stajemy oko w oko z niedzwiedzica i jej malym niedzwiadkiem! Cisza porazajaca. Aparat rzecz jasna w takich chwilach ZAWSZE jest w plecaku no bo co moze wydarzyc sie o 5 rano... Niedzwiedzie obrocily sie i zaczely czmychac na wzgorze. Udalo sie cyknac jedna fotke :-)Wrazenie zrobilo to na nas kapitalne!
Od jeziora bil jeszcze przyjemny ziab i zaczelismy zaglebiac sie w gesty, wilgotny i dosc mroczny las ujscia rzeki Chazormiec. Nagle obok nas smignac wielki gorski koziol. Szlismy po cichu dalej szukajac dogodnej przeprawy przez rzeke. Dolina niezwykla jak z powiesci Conan Doyle'a. Brakowalo tylko Diplodoka ktory by wychyli leb znad drzew. Udaje nam sie pokonac dwie rzeki i ruszamy na wzgorze - 500 metrow w pionie ostrego podejscia. Szlismy szybko i slonce dorwalo nas dopiero pod szczytem. Co chwile zajace smigaly nam spod nog (tez sa foty ;-) Z gory widoki kapitalne.

Po zejsciu uzupelniamy plyny i babuszka robi dla nas "kartoszki z miasam". Smaczne ale wszystko tonie w tluszczu. Zaprzyjazniam sie z odpoczywajacymi Tadzykami i pije z nimi wodeczke aby troche wspomoc trawienie. Jak przyjechal po nas jeep to juz bylem letko ululany. Jedziemy, wszedzie tylko gory, gory, gory... odplywam...

Budzi mnie ostre hamowanie. Milicja. Przyczepili sie do Lutfulo ze jedzie bez pasow. 100 somoni kary. Pozniej jeszcze niezwykly przejazd przez Anzob Tunel dlugosci 5 kilometrow. Juz o tym pisalem ale to jest niesamowite jak cos takiego mozna dopuscic do uzytku. Z jednej strony skraca to przejazd przez przelecz Anzob az o 3 godziny. Z drugiej strony jazda nim to jak poruszanie sie w ciemnym, zadymionym od spalin (widocznosc spada czasami do 10 metrow!), zalanym na ok 20-30cm woda szybem kopalni w ktorym jest pelno gigantycznych dziur! Makabra...

Wjezdzamy do Duszanbe. Dzisiaj bylo tutaj w dzien 50C w cieniu (!!!). Wieczorem jest ju znosnie, niecale 40C wiec "luzik"...

środa, 3 sierpnia 2011

Jezioro Iskandarkul

Z Duszanbe w 3h przez gory i juz byczymy sie nad jeziorem Iskandarkul(jezioro Aleksandra Macedonskiego).
Pieknie tu! Woda w lazurowym kolorze, gory gigant wokol. Lustro wody na wysokosci 2150m n.p.m.
Bujna zielen i bystre potoki. Myslalem ze bedzie tu full ludzi, a jest sielankowa cisza.
Zrobimy roundtrip i jutro wieczorem wracamy. Raaaju, ale slonce daje popalic... Pozdro!
Leszek.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Bazar Korwon

Rano kupilismy zolty ser - rarytas i typowe polskie sniadanie. Ruszamy taksowka na bazar Korwon. Pazerny taksokarz chcial od nas najpierw 30 somoni choc kurs taki kosztuje nie wiecej niz 20. Siedzi sobie przy gastinicy i naciaga obcokrajowcow.
W trakcie jazdy chlopak na poboczu drogi stara sie sprzedac trzymany w reku kolpak od mercedesa. Wszyscy trabia ale i nikt sobie z tego nic nie robi. Upal potworny, nawet miejscowi widac ze maja dosc. Obficie zlewaja zimna woda szosy, chodniki aby schlodzic troche otoczenie i przynosi to odczuwalne efekty. Kupujemy fajne suweniry na bazarku. Niestety z powodu rozmiarow zakup fajnych t-shirtow jest niemozliwy. Ledwo sie wbijam w jeden a gosc mowi ze pasuje i ze sie rozejdzie, he he. Wszystko tutaj z Chin a wg ich rozmiarow nawet XXL obciska mnie jak hmm... jak nasz rozmiar M ;-)
Wczoraj wpadlismy do kina. Jest tam przyjemnie chlodno i mozna odsapnac od upalow. Przy pomniku Somoni czepia sie nas milicjant. Podchodzi dziarskim krokiem i prosi o dokumenty:
- a czemu dokumenty? - pytamy sie
- bo tak trzeba, pokazcie - brnie dalej.
- a jaki jest Twoj numer milicyjny - pyta Sylwek - ja jestem tez policjantem i chce znac Twoj numer sluzbowy.
Lekko zbity z tropu milicjant zmienia ton i wchodzi na przyjacielska pogawedke konczaca sie narzekaniem ze zarabia 30 usd miesiecznie i zebysmy mu dali na kawe..
- a czy to nie jest korupcja? - dopytuje Sylwek
Gliniarz ewidentnie ma dosc i salutujac opuszcza nas pospiesznie.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

I łapka naprawiona


Niefajnie to wyglądało ale już nastawione i w gipsie na 3 tyg... Slużba zdrowia full profi i nic nie odbiega od polskiej co chyba świadczy na niekorzyść naszej ;-).

niedziela, 31 lipca 2011

Na daczy pod Duszanbe


Rustam działa w IT i ma sporo dzianych i wplywowych znajomych w tej branży. Wczoraj właśnie wybraliśmy się wspolnie na daczę jednego z jego kumpli.
Upał koło poludnia byl potworny, ponad 40C w cieniu. Taksówką podjechaliśmy na wielki bazar Sachowat. Te bazary to esencja Azji Centralnej. Zgiełk i ruch jaki tam panuje jest niesamowity a kupić można tam cuda na kiju. Cykałem fotki jak oszalały ;-) Schowani w cieniu czekaliśmy na Rustama i jego kumpla Szulika. Od razu doczepiły się do nas żebrzące dzieciaki i dopiero Rustam po swym przybyciu krótkim słowem pozwolił nam uwolnić się od tego "ogona". Kupujemy pieczone kurczaki, arbuzy, piwko, wodeczke, lepioszki i już po chwili podjeżdża pod nas minibus. To praktykanci IT u Rustama.
Rejon willowy leży ok 10km poza miastem. Na rogatkach miasta tradycyjny check-point milicji i już jesteśmy na miejscu. Dacza z ogrodem, wszystko jeszcze w budowie i wszędzie walają sie jakieś drabiny, wiadra, ramy okienne. Zabijam laczkiem sporego szerszenia i dopiero po chwili dostrzegam na scianie domu poteżne gniazdo i kilkadziesiąt kręcących się sztuk, brrr... Pakuszali, papili i poszlismy na glinianki się wykąpać. Wszechogarniający brud i śmieci ale woda była wyborna. Impreza przeniosla się potem do okazałej daczy sąsiada lekarza. Jego żona jak tylko zobaczyła naszą ekipę już wiedziała co się święci i w mig zrobiła jedzenie, w tym pyszne faszerowane mięsem bakłażany. Na stół wjeżdżały też kolejne flaszki. Nie wiem skąd... Dyskusje przy stole na całego ale jak pani domu włączyła film z wesela swego syna to stwierdziliśmy że trzeba się ewakuować ;-) Tutaj ciekawostka: prezydent zakazał wesel większych niż 150 osób, ponoć aby chronić ludzi przed nadmiernymi kosztami. Sam lekarz przyznał że chciał zaprosić 500 osób... Inne zakazy to zakaz wstawiania sobie złotych zębów. Dziwnie to wyglądało niby jak w biednej wiosce w uzębieniu mieszkańców był wcale niemaly majątek. Ten zakaz jednak chyba nie działa bo zlote zęby są wszechobecne.
Wracając z miasta przechodzimy obok szkoły rosyjskiej. Za płotem z karabinem maszynowym starszy żołnierz. Ucieszył się że zagadaliśmy bo nudził się jak bóbr. Swego czasu będąc w armii stacjonował w Legnicy. Generalnie kazdy facet po 50-tce w całym WNP był w armii przez kilka lat, często w Polsce, w byłym NRD. Nasz lekarz z imprezy przeżył w Polsce nawet pierwszą miłość (Mariola z Warszawy ;-)). Powszechność naboru do armii ZSRR tlumaczy tez dobrą znajomosc rosyjskiego u starszych, nawet w zapyziałych wiochach Zerawszanu. Na szczęście rosyjskiego uczy się obecnie w szkołach.



piątek, 29 lipca 2011

...i planowanie.


Mając sporo czasu snujemy plany na kolejny tydzień wcinając szaszłyki. Jutro trzeba jeszcze dograć szczegóły :-).
Temperatury w mieście ponad 40C w cieniu. Upał potworny. Kupiłem japonki i jest ciut lepiej. Nowy asfalt obok pałacu prezydenta zamienił się w płynną maź. Poszliśmy do perskiej knajpy, głównie ze wzgłędu na klimatyzacje. Zupa z pierożkami na śmietanie pyszna, jak kiedyś z Bartkiem w gastinicy Ujut pod Kaukazem, ech... Wszędzie leci Viva Polska ze Stachurskim w roli gównej, surrealizm totalny, a jak u fryzjera zobaczyłem świetlówki Philipsa z Piły to już w ogóle czułem się jak w domu ;-).
Zabieramy się za pranie bo "waniajet" wszystko. Jutro przeprowadzamy się do gastinicy baksz.
Moda na białe auta dotarła też tutaj. Nie wiem o co w tym chodzi. No i wszyscy biorą nas ku naszemu oburzeniu za niemców ;-) Pewnie przez drogie oprawki Sylwka ;-) Wiadomo, kurica nie ptica, polsza nie zagranica. Dobra, dość ględzenia, do roboty.

Golenie i...


Dobra brzytwa i nasze pysie jak nówki :-)

czwartek, 28 lipca 2011

Hotel *******


Taaa... Nie jest to może Abu Dabi ale ma 7 gwiazdek, nasz de lux hotel o delikatnej nazwie "Poytaht" co znaczy w bardzo wolnym tlumaczeniu "Po co ci to?"... ;-)
Ale zanim się tu znaleźliśmy doznaliśmy przyjemności przejazdu przez kolejne przełęcze, w tym od polnocy do Ayni. Bylem w szoku, naprawde. Wyobraźcie sobie drogę do Morskiego Oka. Zrywacie z niej asfalt i na to co pozostanie stawiacie znak droga krajowa i puszczacie tiry i obfity ruch samochodowy. Aby bylo weselej środkiem tej "drogi" puszczacie potok który ryje głębokie koleiny. Czymś takim właśnie jechaliśmy. Nasz kierowca dokonywal swoim 4WD cudów ale wszystkie osobówki toną, zawieszenia pękają a silniki eksplodują. Mam filmy... I to główna droga do stolicy! Taki spektakl jednak się skończy jak Chińczycy dokończą tunele pod obecnymi przełęczami. Trzeba przyznać że tam gdzie droga już jest można śmigać jak na zachodzie. Hmm, tak jakby kawałek asfaltu oznaczał przejscie między pierwszym a trzecim swiatem..?
Martwiliśmy się trochę o kondycję naszego kierowcy Tadżyka o imieniu Lutfulo, który od ponad 34h był za kółkiem z zaledwie 2h przerwą na sen ale był rewelacyjny! Cholera wie co za ziola brał pod jezyk ale gdy dziś o 23:00 po 16h jazdy dotarliśmy do Duszanbe był w lepszej kondycji niż my...
No wlaśnie, wracając do hotelu. Wolne tylko pokoje de lux za 85usd. Po negocjacjach schodzimy na 40usd za dwóch! Zostaniemy więc tu. Jeszcze tylko na miasto po piwko a w tv w hotelu VIVA Polska niesie polski hip-hop nad zasypiającym miastem...

Rejon Gonczi


Od 3h pędzimy przez płaskowyż rejonu Gonczi. Są to tereny zamieszkałe przez Uzbeków składajace sie glównie z rozleglych lecz jałowych i malo urodzajnych pol uprawnych. Nadal ta sama bieda, ale z powodu braku ograniczen stawianych przez góry przestrzen traktowana jest bardziej rozlegle (szerokie drogi, place, duże obszarowo wioski). W górskich wioskach obszar do zamieszkania jest stosunkowo niewielki, wszyscy się znają, poczucie anonimowosci wlasciwie nie istnieje co nas europejczyków trochę może przytlaczac. W rejonie Gonczi czujemy się z Sylwkiem lepiej, okolica przypomina to co nam bliższe choć to raczej wersja beta 1.0 ;-) W jednym barze idziemy na wymarzone od wielu dni piwko! Już 11h jazdy...

Ekstremalny przejazd przez turkiestanski grzbiet


Nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo. Zawalona kamienną lawiną droga zmusza na do jazdy na okolo przez poteżne przelecze pasma Turkiestanskiego. Widoki zapieraja dech w piersiach! Tak szalonej i niebezpiecznej drogi nie widziałem. Po drodze zatrzymujemy sie u górskiego dziadka (z jednym zebem ;-)) który piecze dla nas górskiego kozła. Smakuje tak se... Następnie osiagamy przelecz Oburdan 3800mmpm! Pieknie! Opuszczamy Zerawszan i wjeżdżamy w rejon Gonczi zamieszkaly przez Uzbeków. Krajobraz zmienia się zauważalnie. Góry niższe, krajobraz już nie jest ograniczony do jednej duzej doiny, pojawiają się nawet lasy a pustynne pola zmieniają się w trawiaste sawanny. Za nami 9h jazdy.

środa, 27 lipca 2011

Kierowca dojechal po 20h...


Przez to zawalenie drogi jechał do nas 20 godzin. Na śniadaniu dyskusja o najwyższych górach świata i wg Tadżyków nr1 to Czomolungma a już nr2 to Pik Somoni u nich. Brutalnie przedstawiamy naszą wersję ;-) Po śniadaniu pożegnanie ze wszystkimi i ruszamy w dluga droge. Jest 7 rano, czwartek. Dojedziemy do Duszanbe na piatek rano. Ale kierowca ma fajną irańską muzę! Pyta się nas czy podobają nam się tutejsze dziewczyny poczym po chwili ciszy tlumacząco dopowiada no że one "w polu rabotajut".

Kilka refleksji na gorąco...


Uff, co za dzień. Syn najbogatszego gospodarza oprowadził nas po okolicy i muszę powiedzieć że byliśmy oczarowani: ujście rzeki Rog do Zerawszan to piekny spektakl, kanion w wiosce wcinający się w granit na 30m w ktorym pedza jak oszalale masy wody i ta sprawnosc chlopaka ktorego klapki na stromym piaskowcu lepiej sobie radzily niz nasze podeszwy gorskich trepów. Podczas calego obchodu po okolicy "zgarnialismy" wszystkie bose i odarte dzieciaki tak ze już cała wiocha wiedziała że "poliaki" wrocili z gór.
Na glownym placu schodziło się coraz wiecej ciekawskich Tadżyków, bardzo mili ale widać i czuć duże braki w wykształceniu, uzebieniu i higienie osobistej, raju... Dosc irytujace naiwne pytania, prawienie jakiś banałów a starsi od razu wjeżdżają na temat wojny i pytaja "a gdzie wojowal twoj dieduszka?". Rece opadaja. Odpowiadamy klasycznie "a Czietyryje Tankisty i Sabaka widzial?" i ha ha ha. Tylko starsi znają rosyjski, głownie z "armii", reszta prosi ich o tlumaczenie i tp. Generalnie dyskusja toczy się na całego. Nawet kobiety z oddali ciekawie się przysluchują. Duze zaciekawienie budzi nasz sprzet alpinistyczny, pokazujemy pare sztuczek ale poźniej celowo nic nie mowimy, robi się nudno i wiara powoli się rozchodzi. Rozdajemy tylko pare giftów (karimaty, kijki, stary polar) naszym gospodarzom którzy zabierają nas na "pokoje gościnne" na kolacje. Pyszna Lagman (gesta zupa z miesem, ziolami, makaronem), do tego kompot z dzikiej wiśni (wypiłem dużo...), herbata, swieżutka śmietana i lepioszki. Zarcie rewelka! Tradycyjnie posilki jada sie siedzac na wzorzystych matach a po srodku rozstawia sie na specjalnej chuście jedzenie na ktorej centralnym miejscu leżą wypiekane w każdym domu lepioszki, czasami gigantyczne!
Dużym problemem jest higiena i brak czystej bieżącej wody. Jesli w danym potoku w wielu miejscach robi się pranie, myje gary, poi zwierzeta a potem jednym ruchem garnka nabiera wody na herbate to mniej wrażliwi mogą nabawić się rozstroju żołądka.
Jesteśmy już zdrowo padnięci. Po tym jak gospodarz zaczyna opowiadać nam jak widział w TV o dinozaurach które żyją w Japoni jeszcze w rezerwacie po 300 lat i jedza tone zarcia dziennie zrzucanego ze śmigłowcow potakujemy glowami i patrząc na Sylwka myślimy "trza iść spać".
Jeszcze słówko wiosce: gęsta zabudowa z kamienia, gliny sprawia wrażenie jakbyśmy cofneli sie o 2000 lat. Kręcąc filmy o Jezusie z Nazaretu nie trzeba budować dekoracji. Wioska Rog naprawde powala na kolana. To jak wehikul czasu.
Jutro kolejny dlugi dzień... Dobranoc.

Ponownie w wiosce Rog


Noc pod golym niebem na lące pod moreną lodowca niezapomniana, miliardy gwiazd, wolno przesuwająca się droga mleczna, pieknie. Rano sielanka, wykąpałem sie na golasa, pozniej pranie, upychanie gratów do dwoch plecaków kazdy. Nogi sie pod nami ugiely ale w narastajacym upale dotarliśmy do pierwszej osady pasterzy. Niewiele zmienilo tu sie od setek laj. Domy z kamienia, suszone krowie placki na opal. Tradycyjnie wsrod odzianych w kolorowe chusty kobiet na nasz widok poploch i zaslanianie twarzy. "murzyk jest?"-pytamy i juz polecialy po jedynego goscia. Ruskiego ni w ząb ale dostalismy jedzenie i osla, który zabierze nasze graty do wioski. I dobrze po upal zrobil sie w cieniu powyzej 40C i bez plecaka bylimy bliscy omdlenia. 15km doliny w kurzu i pyle pokonalismy raz dwa. No i ostatni rzut oka na gore Rog... We wiosce od razu gościnny Tadżyk (maslo maslane...) zaprosił nas na ucztę. Ale wyżera! W miedzy czasie kopoty bo zawalila się droga z Ayni do Matcha i kierowca nie ma jak dojechac. Dogadalismy droge na okolo przez kilka przeleczy. Dotrze wiec do Rog w nocy... A w Rog syn gospodarza sprowadził nas wąwozem nad rzekę Zerawszan abysmy mogli się wykapac. Mozna to traktowac jako probe zabojstwa bo prad taki ze byka porywa w sekunde a co dopiero wychudzonego (choc po obiedzie) alpiniste...

wtorek, 26 lipca 2011

Zejscie do bazy to nie jest betka

Podwojne zejscie - wczoraj popoludniu zlikwidowalismy oboz na lodowcu polakow i dotarlismy zjazdami do "jamy tygrysa" na morenie bocznej. widoki oszalamiajaco piekne! dzisiaj rano zbierajac wszystkie depozyty pozostawione we wczesniejszych obozach zaczelismy najtrudniejsza czesc zejscia w strowej kruszyznie. szlo ciezko, dodatkowo kontuzjowany sylwek musial walczyc z bolem plecow i dloni. Ostatnie metry do lodowca rog pokonujemy zjazdami majac na plecach grubo ponad 30kg. Pozniej marsz wertepami po lodowcu w upale dobil nas kompletnie. Teraz obozowisko w bajecznym miejscu na lace nad potokiem, przed nami morena czolowa a nad tym wszystkim nasz gigant. Ale tu pustkowia, nikogo, tylko my i miliard konskich much... Dobra, picie zaraz bedzie, wiec pa pa!

poniedziałek, 25 lipca 2011

Szczegoly ataku szczytowego

Jak to bylo wczoraj - wstalismy o 3:30 i o 5:20 z dziabami zaczelismy wspin stromym (ok 60 stopni) snieznym kuluarem. Im wyzej tym sniegu mniej a zaczal dominowac twardy lod w ktorym z trudem siadaly raki i dziaby. Po wyjsciu na gran (ok 4500m) naszym oczom ukazaly sie piekne widoki na cale gory. Dalsza wspinaczka grania wymagala juz pelnej asekuracji gdyz lodowe zbocze zwiekszylo nachylenie do ok 70 stopni i ryzyko odpadniecia i lotu bylo duze. Wreszcie po ok 6h docieramy na wierzcholek posredni (nazwany przez nas Maly Rog) o wys ok 4900m. Widoki rewelka.Dalsza wspinaczka stroma skalna grania z powodu duzej kruszyzny byla nie mozliwa i zbyt ryzykowna. Postanawiamy zejsc i pojutrze uderzyc od poludniowa latwiejsza sniezna gran. Zjazdami w trudnym terenie docieramy do kuluaru gdzie zaczynamy juz schodzic bez asekuracji.W pewnym momencie Sylwek obsuwa sie w dol. Nic sie nie stalo ale jest troche potluczony i ma kontuzjowana dlon. Komplikuje to dalsze zejscie ale po 18:00 docieramy do namiotu. Rano widzimy dzis ze dlon napuchla co eliminuje z akcji gorskiej i dalszych atakow. Jutro zatem schodzimy. Ogolnie ok, czujemy sie dobrze!

niedziela, 24 lipca 2011

13h w scianie

13 godzin akcji - dzis tylko w skrocie bo padamy na twarz... 13h w scianie, nowa droga zachodnim kuluarem, zdobyty przedwierzcholek, warunki bardzo trudne. Jestesmy cali i zdrowi.

sobota, 23 lipca 2011

Przygotowania do ataku szczytowego

Jutro na szczyt - zrobilismy rekonesans na Lodowcu Polakow dokladnie analizujac topo sciany szukajac mozliwych drog podejscia. Wybor padl po konsultacjach na dluga sniezna rynne i potem mikstowa gran.Razem ok 1300m do szczytu w pionie. Jesli pogoda wytrzyma to jutro wbijamy sie w sciane. Jest moc, bedzie ok.

piątek, 22 lipca 2011

Tygrysia Jama

Droga na lodowiec. Oposcilismy nasz biwak "tygrysia jama" i na lekko zaczelismy szukac drogi podejscia na lodowiec Polakow (od dzis). Po 3h docieramy osypiskami na miejsce, zostawiamy depozyt i pedzimy po lodowcu i piargach w dol po duze wory. Teraz rozbijamy juz namiot na 4000m wreszcie w sniegu bo juz mielismy dosc "krowich terenow". No i ulga bo tygrysy tutejsze i pumy nie zapuszczaja sie wyzej. Mowie Wam, pieknie tu! Pozdro!

czwartek, 21 lipca 2011

Oboz na 3700!

Oboz na 3700m. Dzisiaj ostre 200m sciany na podejsciu z lodowca Rog. Emocje byly ale pyknelismy. Jutro rekonesans na lodowiec bez nazwy pod zach zboczem naszego piku. Czujemy sie dobrze i psycha daje rade a to wazne!

wtorek, 19 lipca 2011

Jestesmy u podnoza gory. Dzis rekonesans na lekko. Jest ok!

poniedziałek, 18 lipca 2011

Gościnni są


Nie da się odmówić ;-)


Ruszamy



Wioska Rog

Do wioski Rog dotarliśmy na 20:00 po przejechaniu wertepami 350km. Wjechaliśmy na centralny plac wsi i po wyjściu z auta otoczyło nas w milczeniu z 30 groźnie wyglądających lecz po prostu ciekawych nas Tadżykow. Jeden ze starszyzny wyszedł do nas i wyjaśniliśmy mu nasze plany, kim jesteśmy itp. Zabrali nas do domu gdzie przygotowali dla nas wielką kolację. Zeszło się sporo tubylców ale większość tylko słuchała, ton nadawała głowa rodziny no i my ;-)
Teraz idziemy spać w pokoju gościnnym. Załatwiliśmy też osły i jutro o 6:00 ruszamy.
W drodze 4WD: rano zakupy owocow i orzechów na Szach Mansur Bazar i w drogę. Od 7h przemierzamy góry koreańskim suv-em. Pokonanie 300km bezdrożami to 12h jazdy jak w diabelskim młynie., Dolina Zerawszan gigantyczna! Góry potężne, surowe, pustynne, doliny jednak uprawne, zielone i zamieszkane przez Tadzyków. Domki głownie z tego czego mają pod dostatkiem - skały i wypalane słoncem gliniane cegly. Dziś po dotarciu do Rog zalatwimy osły i jutro rano ruszamy jeszcze dalej w góry...

niedziela, 17 lipca 2011

Jutro smigamy w Zerawszan!

No, jest dobrze. Drzemalismy sobie po poludniu w gastinicy i nagle walenie do drzwi wybudzilo nas z niespokojnego snu. Rustam z kumplem sie zjawil. Jutro rano dostajemy kartusze z gazem, dogadalismy juz szczegoly transportu i jutro rano o 9:00 zmykamy gazikiem w dzicz. Z rana o 7:00 idziemy jeszcze na Szach Mansur Bazar dokupic troche suchego miesa. Cale popoludnie siedzielismy przy szaszlykach z barana i piwie. Przekazalem tez jako gifty dwie zubrowki jakie zabralem z Polski, szeroki usmiech Ruslama wskazywal jasno ze trafilismy z prezentem. Wieczorem jeszcze profilaktycznie wodeczka ktorej spozywanie zalecil nam Rustam "aby zabijac bakterie". Ochoczo zastosowalismy sie do tej wskazowki. ;-)
Na miejscu w wiosce Rog bedziemy jutro wieczorem gdzie zalatwimy u tubylcow osiolki w gory. To zatem ostatnia relacja z kafejki internetowej. Jutro juz tylko pustynia i gory i lapidarne relacje z tel satelitarnego. Pozdro!

Twoja Strona WWW - droga do sukcesu w Sieci.
Sprawdz w http://nazwa.pl!

sobota, 16 lipca 2011

Duszanbe

W Warszawie zegnamy sie z bratem i spokojnie w niecale 2h dolatujemy do Rygi. Tam przy piwku relaks i 4h do odlotu zlatuja raz dwa. Lot do Duszanbe spokojny jednak linie AirBaltic przeginaja pale, wszystko odplatne i nawet nic do picia w cenie biletu nie oferuja, miejsca zero. W rezultacie z kilka h letargu gdyz w zasnac na dobre nie sposob. Poznajemy kilku Polakow, jedna ekipa naciera na Pik Rewolucji 6900mnpm na poludniu Tadzykistanu, inna dwojka na typowy treking.
Sama ladowanie widowiskowe, miasto oswietlone tylko przez indywidualne lampy poszczegolnych domostw co wyglada jak perly rozrzucone po plazy w ksiezycowa noc i tylko glowne ulice w blasku latarn. Na lotnisku juz wpadamy w lapy postsowieckiej biurokracji i zalatwienie wizy zajmuje nam prawie 2h. Kierowca ktory mial na nas czekac chyba odpuscil bo nikogo niebylo. Najwazniejsze ze bagaz dotarl :-)
Nagabywani przez tubylcow negocjujemy cene i pakujemy sie w taxi i w centrum Duszanbe meldujemy sie w gastinicy Bachsz. A poniewaz jest 6 rano idziemy na spacer na miasto cos zjesc. Klimaty podobne jak w Kirgizji, wielkie szerokie ulice, potezne drzewa chroniace choc troche przed sloncem. Jest chyba troche bardziej islamsko ale generalnie czuje sie tu jak ryba w wodzie :-) W centrum powstaja wielkie monumentalne budowle, Palac Narodow i inne gigantyczne gmachy ktore maja jasno wskazywac dystans miedzy szarym obywatelem a wladza. Czekajac na zwolnienie pokoju w gastinicy walnelismy sie na lawki spac w samym centrum reprezentacyjnego parku przed palacem prezeydenta troche prowokujac kontakt z milicja ale nienagabywani przez nikogo przespalismy sie na tych lawkach z dwie godziny. Teraz jestesmy po szaszlyku z barana i jest blogo :-) Mam nadzieje ze po poludniu uda sie nawiazac kontakt z Rustamem, naszym znajomym Tadzykiem, ktory ma dla nas gaz i zalatwiony transport w gory. Jest ok, wsio zgodnie z planem. Jest upalnie, po 40C, masakra...

Prowizja dla Ciebie za polecanie uslug
w Programie Afiliacyjnym http://nazwa.pl!

Odprawa bez problemów


Zgodnie z planem w Wawie odbiera nas brat. Pykamy w labie foty potrzebne do wizy i robimy przepak gratów. Bagaż nadany bez problemów :-) Ostatni Żywiec i za 1h lot. Zatem wsio zgodnie z planem.

piątek, 15 lipca 2011

Jutro ruszamy

Ufff, ostatnie 3 tygodnie to niezły młyn w pracy i mało czasu było na przygotowania. Ostatecznie dzisiaj wieczorem udało się upchnąć wszystko do dwóch plecaków (32kg+8kg). Jutro wcześnie rano o 6:35 pociąg do Wa-wy i o 13:00 przez Rygę lecimy do Duszanbe, stolicy Tadżykistanu. Na miejscu jesteśmy o 3:00 w nocy w niedziele.
Rustam napisał nam, że będzie ktoś na nas czekał
z karteczkami z naszymi imionami, wypas że hej :-)

Jesli chodzi o plany to tak:
17.lipiec zakupy w Duszanbe, kręcenie się po bazarach, odbiór kartuszy z gazem, relaks.
18.lipca w poniedziałek chcielibyśmy juz ruszyć autem 4WD w naszą dolinę, to niby tylko 300km ale zajmie nam to cały dzień. Ale jak wyjedziemy dzien później tez dramatu nie bedzie.
20-21 lipiec jakos ruszymy w dolinę Rog
21-22 lipiec pewnie zobaczymy gore po raz pierwszy
akcja gorska planowana jakos tak 24-29 lipiec
Kierowca odbierze nas z doliny gdzies ok 4 sierpnia.
7 sierpnia rano mamy juz lot powrotny do Warszawy.
8 sierpnia w pracy :-)

Info bedzie sie pojawialo z telefonu satelitarnego co 2-4 dni. Będziemy oszczędzać baterie.

żeby tylko Sylwek jutro nie zaspał... ;-)

piątek, 1 lipca 2011

Telefon satelitarny i inne organizacyjne szczegóły

Dzięki uprzejmości mojego kumpla dostaliśmy telefon satelitarny Thuraya SO-2510. Będzie więc kontakt ze światem. Udało się też poprzez kontakty z Irkiem z JKW i poprzez znajomego Tadżyka Rustama z Duszanbe załatwić kartusze z gazem (12 sztuk), które odbierzemy na miejscu. Dodatkowo mamy nagranego już ruskiego gazika 4WD z kierowcą, który zna dolinę Zerawszan.
Inne dobre wieści to potwierdzone info, że dla wiz turystycznych nie potrzebny jest OVIR co ułatwia nam sprawę i oszczędzi trochę czasu.
Liofilizaty zamówione, haki, cały szpej, wszystko jest. Tylko wrzucić do wora i wio!
Jeszcze dwa tygodnie do wylotu...

niedziela, 5 czerwca 2011

Tadżykistanowi zagraża szarańcza - newsy...

Tadżykistanowi zagraża szarańcza i wkrótce zagrozi też brak środków do jej zwalczania - ostrzegł szef tadżyckiej agencji do walki z plagą, która pustoszy uprawy.
- Zapasy środków owadobójczych są niemal na wyczerpaniu i nie mamy żadnych rezerw - powiedział Kiżomiddin Ganijew, dodając, że szarańcza, która pożera wszystkie rośliny "aż do korzeni", zaatakowała pola bawełny, zboża i arbuzów.
Tadżykistan oprócz szarańczy trapi też inflacja cen żywności. W połowie maja władze, by zahamować drastyczny wzrost cen żywności, wprowadziły kontrolę jej cen. Od kwietnia zboże, mięso i nabiał podrożały tam o 30 procent. Przy czym Tadżykistan ma też najwyższy ze wszystkich krajów Azji Środkowej odsetek ludzi żyjących w nędzy.

piątek, 29 kwietnia 2011

Materiały z internetu o Zerawszan - mapy i relacje

Strony w internecie:
http://pamir-alay-map-2.narod.ru/
http://www.mountain.ru/useful/dictionaries/2006/klass/matcha.shtml
http://www.westra.ru/reports/376.html
http://www.tadzykistan.com.pl/grafika/mapa/tadjik.html
http://www.mountain.ru/article/article_display1.php?article_id=3249